wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 59

*Oczami Rose*
Zaparkowałam samochód pod jednym z największych budynków w całym Londynie. Wysiadłam i zamknęłam auto. Spojrzałam ostatni raz w górę.
-Moja nowa praca... - powiedziałam pod nosem. Odwróciłam wzrok i poszłam w stronę wejścia. Drzwi otworzył mi ochroniarz. Cicho mu podziękowałam i podeszłam do recepcji.
-Dzień dobry, panno Collins. - powitała mnie ciepło, trochę starsza ode mnie recepcjonistka.
-Dzień dobry.
-Miejsce pani pracy znajduje się zaraz przed gabinetem pana Horana i pana Stylesa. Zaprowadzić panią? - kobieta wydawała się naprawdę miła.
-Nie, dziękuję. Trafię.
-Dobrze. W razie potrzeby, jestem do pani dyspozycji. - uśmiechnęłam się do niej w podzięce. Odeszłam i chwilę potem stałam czekając na windę. Po paru minutach zjawiła się. Weszłam do niej i wcisnęłam guzik z numerem 9. Tam znajdowało się biuro chłopaków. Szybko wyjechałam na piętro. Szłam korytarzem mijając różnych ludzi. Wszyscy mile mnie witali. Weszłam do tak jakby przedsionka biura Niall'a i Harry'ego. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i zobaczyłam wygodnie siedzącego na fotelu Nialler'a. Siedział przy biurku, na którym była tabliczka z napisem Rosalie Collins, tak więc wygląda na to, że to moje nowe miejsce pracy. Podeszłam bliżej.
-Dzień dobry, panno Collins.
-Teraz tak oficjalnie? - zapytałam opierając się o krawędź biurka.
-Nie. Cześć, kochanie. - chwycił moją dłoń i usadowił na swoich kolanach. Pocałował długo i namiętnie.
-Co mam robić? - zapytałam odrywając się od niego.
-Pomagać mi, odbierać telefony, umawiać na spotkania.
-Ok, to od czego mam zacząć?
-Zapoznaj się ze swoim miejscem pracy. - okręcił nas na fotelu tak, że twarzą byłam skierowana do białego biurka, na którym stał komputer, karteczki samoprzylepne i kubeczek z długopisami. Telefon stał obok teczki. - Pomagasz tym, którzy mają jakieś sprawy do mnie. - praca wydaje się prosta. No chyba, że będzie kilka telefonów naraz i ludzi masa.
-Rozumiem. - uśmiechnęłam się od chłopaka.
-Super. Teraz oprowadzę cię po firmie. - wstałam z jego kolan. Splótł nasze dłonie razem i prowadził po całym budynku.
*Oczami Victorii*
Siedziałam u Liam'a ponad godzinę. Omówiliśmy cały dotychczasowy przebieg mojej choroby. Dał mi namiary na dietetyka oraz psychologa. Nie wiem po co mam odwiedzić gabinet psychologiczny. Cały czas zastanawiając się nad tym, wyszłam z ośrodka i usiadłam na ławce. Zadzwoniłam do dietetyka i umówiłam się na wtorek w przyszłym tygodniu. Od razu zadzwoniłam do tego psychologa umówiłam moją wizytę na poniedziałek. Wstałam zmierzając w stronę domu. Założyłam słuchawki na uszy. Włączyłam najpierw moją ulubioną piosenkę, ona zawsze poprawiała mi humor. Powoli przemierzałam ulice Londynu. Nawet nie ma połowy lutego, a do nas już zawitała wiosna. Znaczy w połowie. Słońce ogrzewało moje policzki. Po drodze wstąpiłam do cukierni i kupiłam świeże ciastka. Wracając do domu była 14.00. Za godzinę wróci Rosalie, więc poczekam na nią.
***
Już prawie 16.00, a Rose dalej nie ma. Wysłałam jej sms'a.
*Oczami Rose*
Nic już nie odpisałam. Na moje kolana wskoczyła biała, dobrze mi znana, kotka. Łasiła się do mnie, cicho mrucząc. Przerzedziłam jej jedwabiście miękkie futerko. Zdążyła już urosnąć od ostatniego spotkania. Szczerze mówiąc wolę psy, ale Vicki jest wyjątkowa, inna.
-Jak się sprawuje? - zapytałam mojego chłopaka, gdy wrócił do salonu z dwoma kubkami herbaty. 
-Piekło. - zaśmiał się. - Lubi strącać różne rzeczy z półek i drapać nas.
-Nie macie instynktu... macierzyńskiego? - zaczęliśmy się śmiać. Jaki można mieć sposób wychowania kotów?
-Dlaczego? - zapytał przez śmiech.
-Bo jak była u nas przez tydzień, to była aniołkiem. - drapałam ją za uszkiem. Sięgnęłam po gorący napój i upiłam łyk. Przegadałam z Horanem całe popołudnie, kiedy przypomniała sobie o Victorii. Dopiłam szybko zimną już herbatę i pożegnałam się czule z ukochanym, po czym pojechałam do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz