środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 57

*Oczami Victorii*
Obudziłam się wtulona w czyjeś ciało. Wiedziałam, że to nie jest Harry, ponieważ powierzchnia jego torsu jest trochę większa. Otwarłam leniwie oczy i przetarłam je jedną ręką. Podniosłam delikatnie głowę i spojrzałam na leżącą obok mnie Rosalie. Spała w najlepsze, więc postanowiłam, że nie będę jej budzić. Po cichu wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Poszłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam w lustro. Jeszcze nigdy nie byłam tak niezadowolona ze swojego ciała jak teraz. Jestem cała blada, kości widać, do tego blizny na rękach. A to wszystko z mojej głupoty. Muszę się za siebie wziąć i to porządnie. Moim pierwszym celem będzie pożywne śniadanie. Zanim wyszłam z łazienki, przemyłam twarz wodą i osuszyłam miękkim ręcznikiem. Powędrowałam do kuchni i stanęłam na środku zastanawiając się, co mogę zjeść. Postanowiłam, że zrobię placki z odrobiną banana. Wyciągnęłam z lodówki jajka, mleko i z miski, która jest na blacie zaraz obok, banany. Do miski wbiłam jajka, wsadziłam ubitego banana, dolałam trochę mleka i wszystko wymieszałam. Gdy uzyskałam gładką masę, zaczęłam smażyć na rozgrzanej patelni. Łącznie wyszły mi tylko trzy naleśniki. Tak się napracowałam, a tu tylko trzy... No cóż, i tak pewnie wszystko zwrócę zanim zdążę to zjeść. Nałożyłam sobie jeden na talerz i położyłam na nim jeszcze pokrojone truskawki. Usiadłam przy stole i zaczęłam pałaszować posiłek. Jadłam w spokoju, kiedy do kuchni weszła zaspana Rose.
-Cześć. - przywitałam się.
-Głośniej się nie dało? - zapytała z sarkazmem, na co zareagowałam głośnym śmiechem. No tak, moje kucharzenie było dość głośne, bo ja inaczej nie umiem. Nałożyła sobie naleśnika na talerz i przyozdobiła dość dużą ilością bitej śmietany i jagodami.
Przysiadła się do mnie i razem jadłyśmy śniadanie.
-Gdzie jest Harry? - zapytałam po dłuższej chwili.
-Musiał wrócić do Brukseli. Wróci 14-ego lutego. - uśmiechnęła się do mnie. Trochę szkoda, bo myślałam, że spędzi teraz ze mną trochę więcej czasu. I tak dobrze, że przyjechał wczoraj, bo nie wiem co mogło by się stać, gdyby nie wtargnął do łazienki... Skończyłam moje przemyślenia i wzięłam swój pusty już talerz. Umyłam go i poszłam do garderoby. Wybrałam luźne dresy, włosy upięłam w koka i udałam się do salonu. Rose cały czas krzątała się po mieszkaniu, co było do niej niepodobne. Po kilkunastu minutach wyszła z łazienki ubrana i uczesana.
-Gdzie się wybierasz? - zapytałam przyglądając się mojej przyjaciółce.
-Do Liam'a. - odpowiedziała krótko brunetka.
-Po co?
-Żeby zniósł mi już zwolnienie. - zmarszczyłam brwi i wróciłam wzrokiem na telewizor.
-Kiedy wrócisz? - zadawałam kolejne pytania, które ją już irytowały. Nienawidzi takiego czegoś, to jej słaby punkt.
-Nie wiem, może wyjdę gdzieś z Danielle. - westchnęła. - Coś ci kupić jak będę wracać? - zapytała ubierając czarny płaszcz.
-Nie, dzięki. - przejrzała się ostatni raz w lustrze i wyszła z mieszkania. Wyjątkowo mi się dzisiaj nudziło, nie wiedziałam co ze sobą mogę zrobić, gdzieś wyjść, z kimś się spotkać. Mój wzrok spotkał na swojej drodze mój telefon. Wzięłam go do ręki i zaczęłam przeglądać całą zawartość urządzenia. Zdjęcia, potem muzyka, notatki, wiadomości. Nic ciekawego. Przeglądałam kontakty i zatrzymałam się na numerze Harry'ego. Postanowiłam do niego zadzwonić. Przyłożyłam telefon do ucha i czekała aż odbierze. Nawet nie musiałam czekać na drugi sygnał by odebrał połączenie ode mnie.
-Hej kotku. - powitał mnie.
-No cześć, co słychać? - zaśmiałam się, bo co mogło się zmienić przez ten czas.
-Nic ciekawego, właśnie wróciłem z mega nudnej konferencji.
-Cały czas pracujesz?
-Tak, ale jak wrócę jestem cały twój. - uśmiech pojawił się na mojej twarzy momentalnie. Wiedziałam, że Harold również się uśmiecha. Rozmowa toczyła się tak kilka minut, kiedy musiał wracać do pracy. Pożegnaliśmy się i rozłączyliśmy. Odłożyłam telefon i wstałam z kanapy. Przeciągnęłam się i podeszłam do szafki, na której znajduje się kilka książek. W moje ręce wpadła książka Stephenie Meyer - Zmierzch. Zanim zaczęłam czytać lekturę, zrobiłam sobie kakao. Wzięłam kocyk oraz książkę i zaczęłam czytać.
***
Rosalie wróciła do domu, a ja skończyłam czytać. Dojechałam do 226 strony, resztę przeczytam kiedy indziej.
-I jak? - zapytałam, gdy usiadła obok mnie.
-Jutro idę do pracy. - powiedziała zadowolona. Popatrzyłam na nią pytająco. - No co?
-Jak można się cieszyć z tego, że idzie się do pracy?! - zapytałam kiwając głową z niedowierzaniem. Po chwili zrozumiałam dlaczego się tak cieszy. Będzie blisko Niall'a. - Aaa... Rozumiem. - zaczęłyśmy się śmiać.
-Brawo. Czyli zostajesz sama w domu. - już nie było jej tak do śmiechu, jak przed chwilą.
-Nie martw się, nie zrobię sobie krzywdy, mamo... - zaakcentowałam ostatnie słowo.
-No ja to nie byłabym taka pewna. - przeszywała mnie swoim wzrokiem. Wywróciłam na nią oczami. Chciałam sięgnąć po koc, ponieważ spadł z moich kolan na podłogę. Schyliłam się i poczułam mocny ból brzucha. Wyprostowałam się i pobiegłam do łazienki.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz