piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 55

"Droga Victorio...
Pamiętasz jak byłaś małą dziewczynką? Byłaś wtedy taka szczęśliwa. Wszyscy mamy nadzieję, że jesteś i dalej taka będziesz. Urodziłaś się w Nowym Jorku, to tu wychowywaliśmy Cię przez dwa lata twojego życia. Potem przeprowadziliśmy się do Londynu. Poznałaś tam swoją przyjaciółkę Rose, która rok temu zaproponowała ci wspólne mieszkanie. Zgodziliśmy się na to. Zamieszkałaś ze swoją najlepszą przyjaciółką, a my wróciliśmy do Ameryki. Pamiętaj, że to ten kraj jest twoją ojczyzną... Zrobisz tak jak będziesz chciała, będziesz mieszkać gdzie tylko zechcesz.
Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że odwiedziłaś babcię w Dufftown. Uwielbiałaś tam bywać w dzieciństwie. To właśnie tam poznałaś Patricka, twoją pierwszą miłość, którą przerwał powrót do domu. To tam przesiadywałaś całe dnie na podwórku, na placu zabaw, u koleżanek, których miałaś naprawdę dużo. Zaczęłaś dorastać, a my nie wiedzieliśmy co zrobić. Jesteś naszym jedynym dzieckiem, które kochamy nad życie. Niestety jesteś już dorosła, więc musisz poznać prawdę, która może Cię zaboleć.
Jesteś adoptowana... Twoja biologiczna mama oddała Cię do adopcji zaraz po urodzeniu. Ja i tata nie możemy mieć swoich dzieci, dlatego zdecydowaliśmy się na krok adopcji. Ten fakt iż nie jesteś z nami spokrewniona, nie przeszkodził nam w pokochaniu Cię i wychowaniu jak własną córkę. Nie musisz się martwić o to, że przestaniemy przelewać na twoje konto pieniądze. Będziemy to robić cały czas, lecz chcielibyśmy uciąć nasz kontakt. Teraz nas znienawidzisz, ale wiedz, że my Cię dalej kochamy.

Twoja mama i tata."

Przytuliłam Victorię. Czułam, że tego potrzebuje. Wciąż mocno płakała, było mi jej bardzo żal. Bez słowa położyłam ją i przykryłam kocem, przytuliłam ją mocno. Głaskałam po głowie i nuciłam piosenkę, którą śpiewałyśmy jak chodziłyśmy do przedszkola. Jej płacz powoli cichnął, a oddech wyrównywał się. Gdy wiedziałam, że zasnęła, zabrałam jej rękę, którą mnie obejmowała, pocałowałam ją w skroń i po cichu wstałam. Zgasiłam lampkę i wyszłam z pokoju zamykając po sobie drzwi. Było późno, ale nie zwracałam na to uwagi. Musiałam do niego zadzwonić, musi o tym wiedzieć. Sięgnęłam po telefon i wybrałam odpowiedni numer. Za pierwszym razem nie udało mi się, ale za drugim odebrał po trzech sygnałach.
-Cześć Rose, coś się stało? - usłyszałam charakterystyczną chrypkę Hazzy.
-Hej. Przepraszam, że teraz, ale tak coś się stało.
-Wal śmiało.
-Może nie jest to dobry moment, ale w każdym bądź razie chodzi o Victorię. 
-A dokładniej?
-Nie wiem czy zauważyłeś, że się zmieniła od powrotu od babci. Dziś zobaczyłam jej blizny na nadgarstkach, a potem pokazała mi ich powód. Chodzi o jej rodziców, ale o tym ona sama musi ci powiedzieć. Bardzo cierpi, więc musisz ją zrozumieć i musimy jej jakoś pomóc. 
-Zauważyłem. Dzięki, że mi o tym mówisz. Chciałbym teraz przy niej być, ale nie mogę.
-Rozumiem cię, masz pracę i obowiązki, ale chcę żebyś wiedział, że ciebie będzie najbardziej potrzebowała. Dziś mi powiedziała, że cię kocha. - było mu na pewno o wiele cieplej na sercu. Pewnie dlatego, że w jego głosie można było usłyszeć mimowolne zadowolenie. - Dobrze. Cieszę się, że udało mi się dodzwonić. Jak będziesz miał tylko czas zadzwoń do Vicki. Przyjedź najszybciej jak to możliwe.
-Dziękuję i do zobaczenia. - rozłączył się. Położyłam telefon na stoliku w salonie i poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą. Ten dzień był męczący. O wiele za dużo jak na mnie. Postanowiłam, że wezmę szybki prysznic. Przynajmniej na chwilę mogłam się odprężyć i zapomnieć chwilowo o problemach. Po skończonym relaksie zawinęłam włosy w ręcznik i zaczęłam balsamować ciało. Nie miałam ani ochoty, ani siły na suszenie włosów, więc tylko je rozczesałam. Poszłam do swojego pokoju tylko po piżamę, a spać poszłam z Victorią. Przytuliłam ją i zasnęłam po kolejnym ciężkim dniu.
*Oczami Victorii, rano*
Obudziłam się mocno wtulona w Rose. Ona chociaż mnie wspiera. Nie wiem co bym bez niej zrobiła, jest moją jedyną deską ratunku i wsparcia. Policzki piekły mnie od łez. Myśląc o wczoraj przypomniało mi się wszystko. Znowu zaczęłam płakać, przez co obudziłam Rozę. Pogłaskała mnie po głowie i zaczęła nucić to co wczoraj.
-Daj spokój, to nic nie da... - powiedziałam przez płacz. Podniosłam się i sięgnęłam po chusteczkę higieniczną. Wysmarkałam nos i położyłam się z powrotem na plecach. Myślałam o tym wszystkim. Dlaczego to musi spotykać właśnie mnie? Dlaczego czarny scenariusz jest przeznaczony tylko i wyłącznie dla mnie? Nie wiem.
-Vicki, wszystko będzie dobrze. Ułożysz sobie życie na nowo... - pocieszałam mnie moja przyjaciółka. Szkoda tylko, że tak nie będzie. Już nic nie będzie dobrze, żyłam w jednym wielkim kłamstwie.
-Nic nie będzie dobrze. Twoją bajkę napisał zakochany anioł, a moją bajkę napisał psychopata, w dodatku najebany. - nie mogłam powstrzymać łez. Szybko wstałam z łóżka i pobiegłam do łazienki i się tam zamknęłam. Odszukałam w mojej kosmetyczce żyletkę i zrobiłam szybkimi ruchami dwie kreski. Rose zaczęła dobijać się do drzwi, krzyczała bym otworzyła.
*Oczami Harry'ego*
Gdy tylko dowiedziałem się od Rose, że Vicki mnie potrzebuje, rzuciłem wszystko i wróciłem do Londynu. Teraz jadę do ich mieszkania. Nie mogłem czekać na windę, więc wbiegłem na szóste piętro i zapukałem do drzwi. W odpowiedzi usłyszałem krzyk Rosalie, bym wszedł. Otwarłem i od razu pobiegłem do drzwi, w które waliła Rose. Nie zastanawiając wyważyłem drzwi i zobaczyłem Victorię, która obraca się w naszą stronę, trzyma za lewy nadgarstek i mówi ciche "Przepraszam..."

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz