środa, 30 lipca 2014

Rozdział 95

Pomimo tego, że ból głowy nie ustawał i nie miałem ochoty na kłótnie z moją dziewczyną, postanowiłem pójść do jej mieszkania i z nią porozmawiać. Wstałem z murku, na którym dotychczas siedziałem i zmierzyłem do bloku, który był jakieś trzy ulice dalej. Droga zajęła mi jakieś pięć minut. Zatrzymałem się przed dobrze znanymi mi drzwiami i ostatni raz zastanawiałem się, czy mam tam wejść. Przyznam, że poczucie winy mnie zżera. Co prawda, Victoria również przesadziła, ale ja również krzyczałem. Położyłem dłoń na klamce i pociągnąłem nią w dół. Zrobiłem dwa kroki do przodu i rozejrzałem się dookoła. Na polu było jeszcze trochę ciemno, więc trzeba było świecić światła w pomieszczeniach. Vicki już nie spała, ponieważ świecił się światło w kuchni. Nie ściągając z siebie żadnych ubrań, poszedłem tam. Gdy przekroczyłem próg kuchni, ujrzałem odwróconą do mnie tyłem blondynkę, która nalewa sobie soku do szklanki. Też postanowiłem się napić, bo strasznie mnie suszyło. Podszedłem i stanąłem za jej plecami tak, że dzieliły nas milimetry.
-Jak było wrócić do "dawnego życia"? - zapytała i wyminęła mnie, nawet nie patrząc w moją stronę.
-O co ci chodzi? - chwyciłem szklankę z szafki i odkręciłem karton soku pomarańczowego.
-Jak było całą noc zaliczać obce laski? - zapytała spokojnie i usiadła przy stole, przodem do mnie, lecz dalej nie podnosząc wzroku.
-Z nikim się nie pieprzyłem. - odpowiedziałem stanowczo i oparłem się o blat kuchenny, trzymając w ręku w połowie opróżnioną szklankę.
-To co w takim razie robiłeś całą noc? - założyła ręce na klatce piersiowej i oparła się o krzesło. Wbijała we mnie morderczy wzrok, który dalej doskonale pamiętam.
-Kolejny raz upiłem się i spałem w pubie.
-Yhym... Pewnie... - wstała z krzesła i chciała odejść, ale chwyciłem jej ramię. Odwróciła się do mnie i w końcu spojrzała mi w oczy. 
-Czemu mi nie wierzysz? - odwróciła wzrok i odetchnęła ciężko.
-Jeszcze się pytasz?! Znikasz na całą noc, nie odbierasz ode mnie i nawet nie napiszesz głupiego sms'a gdzie jesteś, gdy ja się zamartwiam! - wykrzyknęła te słowa bardzo szybko, ale wszystko do mnie dotarło. Jej twarz skrzywiła się od bólu.
-W porządku, coś nie tak? - zapytałem z troską, ponieważ zmagała się z pokazywaniem, że coś jest nie tak.
-Nic nie jest w porządku. - powiedziała słabym głosem. Z minuty na minutę z jej twarzy odpływał kolor. Nie wyglądało to dobrze. Chciała odejść, ale już po chwili chwyciła się oparcia krzesła i zgięła w pół. Od razu byłem przy niej i pomogłem jej usiąść na krześle. Kucnąłem przed nią, odgarniając jej włosy, aby ją widzieć.
-Podać ci coś, zadzwonić do kogoś, powiedz coś? - panikowałem.
-Podaj mi tylko wody. - podałem jej szklankę z wodą i upadłem na kolana przed nią. Teraz tak bardzo się o nią martwiłem. Czekałem z nadzieją, że jej przejdzie, ale nie było żadnej poprawy. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer na pogotowie. 
-Gdzie dzwonisz? - zapytała się.
-Nie będę patrzył jak się skręcasz z bólu, do tego to może być coś poważnego z dzieckiem. - podałem do słuchawki nasz adres, co się dzieje. 
***
Czekałem przed salą, gdzie zabrali moją Vicki. W czasie gdy ją przewozili, cierpiała bardziej, a mi kroiło się serce, bo nic nie mogłem zrobić. Siedziałem na cholernym krześle, opierając łokcie na udach i głowę na dłoniach. Victoria kazała zadzwonić mi do Rose, więc oczywiście to zrobiłem. Zobaczyłem, że roztrzęsiona wychodzi z windy, a za nią był Niall, również przejęty. 
-Co się z nią stało? - usiadła koło mnie moja przyjaciółka. 
-Nie wiem... Pokłóciliśmy się i ona nagle źle się poczuła i... I zadzwoniłem po karetkę... Ona tak strasznie cierpiała... - zerwałem się z krzesła mówiąc. Moje oczy już piekły od łez,
które ciekły po moich policzkach. - To kurwa moja wina! - wydusiłem z siebie przez płacz i kopnąłem w krzesło. Niall mnie chwycił i usadowił z powrotem na siedzeniu.
-Nie obwiniaj się! Wszystko będzie dobrze z nią i z waszym maluszkiem, słyszysz?! Teraz musisz być silny dla was wszystkich, a nie odpieprzać jakiś teatrzyk, za który cię zaraz wyrzucą! - mój brat przemówił mi do rozsądku. Z pomieszczenia, do którego wzięli mój skarb, drzwi się otworzyły, a zza nich wyszedł starszy mężczyzna. Zobaczyłem też, że wyjeżdżają łóżkiem, a na nim Vicki śpiącą i podłączoną do różnych urządzeń i kroplówek. Chciałem pójść za nimi, ale mężczyzna uniemożliwił mi przejście. Miałem ochotę go pobić i pójść za kobietami, które prowadzą łóżko. 
-Pan Styles? - zapytał lekarz. 
-Tak, to ja. Może mi pan powiedzieć co z moją dziewczyną?
-Cóż..

7 komentarzy:

  1. Super rozdzial i dlaczego musialas skonczyc w takim momencie z niecierpliwoscia czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. Next..next..proszę !

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu szybko pisz następny, naprawdę kocham to opowiadanie ;))
    Nie mam konta, wiec będę komentować anonimowo ;))
    ~ Vanessa

    OdpowiedzUsuń
  4. MEGA rozdział ;p Ciekawe co będzie dalej :)
    ~ OLA

    OdpowiedzUsuń
  5. O martko świetny rozdział. Czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń